Polskie szpitale

Szkoła » Archiwum » Archiwum Rondo Mówi » Polskie szpitale

2013-05-16 19:13

     Każdy wie, że polskie szpitale nie cieszą się dobrą opinią. Często da się słyszeć, że lekarze czy nawet  pielęgniarki w szpitalach są niesympatyczni i mało pomocni.  Zdanie każdej osoby jest zwykle takie: „Jak operacja/zabieg to tylko we Wrocławiu, Warszawie, Poznaniu lub prywatnie”, ale nie każdego stać na prywatne leczenie. W dobie kryzysu większość Polaków jest skazania tylko na NFZ, z którego i tak mało korzystamy.

 

     Ostatnio miałam przyjemność rozmawiać z panią, która jest wolontariuszką fundacji „Mam Marzenie”. To, czego się dowiedziałam na tym krótkim spotkaniu, odebrało mi mowę i dało do myślenia. Fundacja znana jest z organizowania „Ogólnopolskich Dni Marzeń”. W tym roku odbyła się już piąta edycja. Jest to „impreza”, na której rodzice mogą poddać swoje dzieci badaniom profilaktycznym, dzięki którym można wykryć choroby nowotworowe. U 70 procent dzieci nowotwory są w pełni uleczalne. Oczywiście, jeżeli  zostaną zdiagnozowane w odpowiednim czasie. Jednak taki dzień przypada t tylko raz w roku ...

 

     Swego czasu do gorzowskiej lecznicy trafiła dziewczynka. Rodzice powiedzieli, że ciągle wymiotuje, jest osłabiona, blada, ma silne bóle żołądka i głowy. Lekarze stwierdzili, że to musi być grypa żołądkowa i zaczęli podawać dziewczynce krople żołądkowe i ziółka, poza tym tylko ją nawadniali. Po tygodniu „leczenia” dziewczynka straciła przytomność. Dopiero po tym lekarze zareagowali i wykonali szczegółowe badania. Wzięli dziewczynkę na OIOM. Wykryto guza. Dziewczynka miała nowotwór mózgu. Dziewczynkę przeniesiono do szpitala w innym mieście, gdzie  po dwóch dniach zmarła. Gdyby lekarze wcześniej ją zbadali, miałaby szansę na dłuższe życie, na pogodzenie się z rzeczywistością. Jakie to musiały być męczarnie dla dziecka, które dostawało ziółka na chorobę nowotworową.

 

    I inna historia. Do lekarza trafiła dziewczynka, która z dziesięciu objawów choroby nowotworowej miała dziesięć. Gdzie wcześniej byli  rodzice? Gdzie wcześniej byli lekarze? Rodzice parę razy zjawili się u lekarza, mówiąc, że dziewczynka mało waży, jest blada, osowiała. Dostawali receptę i wykupywali antybiotyki.

 

     Lekarze są od tego, aby pomagać. A jedyne, co robią, to każą pacjentom czekać, aż dopiją kawkę, spóźnią się piętnaście minut na swój dyżur, a  w tym czasie mogliby kogoś zbadać. 40% dzieci, które umierają w szpitalu w Poznaniu na choroby nowotworowe, jest z Gorzowa. Gorzowska lecznica wysyła chore dzieci do innych miast w stanie krytycznym. Tak nie powinno być. Nie jesteśmy traktowani z właściwą uwagą i troską.  Pewnie nie będziemy z tym nic robić, póki nie zdamy sobie sprawy, jak bardzo my sami potrzebujemy specjalistycznej i natychmiastowej pomocy.

 

 

Klaudia Sawicka

 
  • Dodaj link do:
  • www.facebook.com